27 marca 2019

L4

Zgodnie z zapowiedziami po chwilowej przerwie wracam do Was z kolejnym wpisem.
Prób reanimacji tego bloga było już tak wiele, ale tak jak napisałam na swoim IG, nie potrafię się do niczego w życiu zmuszać. Nie ma dla mnie większej zbrodni niż pisanie pod przymusem, a już tym bardziej pod presją czasu. 
Dobrze wystartowałam, wpisy pojawiały się jeden po drugim, zaczęłam się nieco promować na IG, ale ja nie jestem w tym dobra. Podświadomie czuje i zawsze to uczucie mi towarzyszyło, że gdybym choć trochę zawzięła się w tym temacie mogłabym wiele osiągnąć. No cóż takie ze mnie stworzenie, że musi być po mojemu i bez ciśnienia. Co ma być to będzie może samo się rozhula, rozniesie się jak to mówią pocztą pantoflową, a jak nie to trudno.

Zawsze się nad tym zastanawiam czy ludzie jeszcze w ogóle lubią czytać. Czy w dobie vlogów, instastory, są tutaj osoby, które czytają. Dla mnie dużo łatwiej jest napisać, chociaż przy moim gadulstwie nagrywanie czegokolwiek nie byłoby wielkim problemem, ale moja nieśmiałość jest w tym temacie silniejsza. Nie czuje się na tyle pewna siebie żeby mówić do telefonu na wszystkie tematy, które mnie nurtują, interesują itp, ale kto wie może kiedyś do tego dorosnę :)

Po tym dość długim wstępie chyba czas przejść do wcześniej zapowiadanego tematu.

Zwolnienie lekarskie w trakcie ciąży jak mi na nim jest.

Nie chciałabym za bardzo rozwodzić się na temat mojej pracy, bo jest sporo grono osób, które mnie gdzieś tam w sieci ,,podgląda'' i są to również osoby z mojej firmy :)  a mnie przecież obowiązuje tajemnica.
Część z osób, które są ze mną w mediach społecznościowych już jakiś czas wiedzą gdzie pracuje.
Od 6 lat nadal w tym samym miejscu, więc chyba poziom zadowolenia z mojej pracy jest jasny.
Decyzje o tym, że czas na zwolnienie podjęła moja GP, która po moich trzech tygodniach ciągłego przeziębienia i dodatkowych problemów zdrowotnych jakie pojawiły się na samym początku ciąży wydała werdykt : na dzień dzisiejszy koniec z pracą. 
Pierwszy trymestr to był rajd po lekarzach, szpitalach i badaniach. Zajmowało mi to wbrew pozorom sporo czasu, rozbijało dni.
W pierwszym momencie nie dowierzałam, że idę na zwolnienie tak szybko. Nie potrafiłam sobie wyobrazić mojego życia bez pracy. Przecież od 6 lat spędzałam w tym miejscu średnio 160 godzin miesięcznie. Z dużym naciskiem na słowo średnio, ponieważ tylko ten który kiedykolwiek w życiu pełnił funkcje managera/kierownika wie na czym to wszystko polega. Tak naprawdę w moim przypadku jesteś w pracy 24/7, bez względu na chorobę, urlop, imprezy okolicznościowe- po prostu mentalnie jesteś tam zawsze. Zawsze wiedziałam, że to nie jest dobre, że powinna być jakaś równowaga między pracą, a życiem prywatnym, ale człowiek bardzo często sam zaciera sobie granice.
Byłam przerażona na samą myśl o tym jak to wszystko może funkcjonować beze mnie. Musiałam porzucić swoje ,,pierwsze dziecko'' które wyrastało na moich oczach. Tyle pracy, wyrzeczeń, nerwów, radości, dumy. Tyle włożonego serca i nagle po prostu koniec. Czas na dłuższy urlop.
Pamiętam jak odwiedziłam swoje miejsce pracy po pierwszym tygodniu L4. Poryczałam się jak mała dziewczynka, poczułam się wtedy jakaś taka bezużyteczna i obca w miejscu, które przez tyle czasu było moja codziennością.
Ktoś inny teraz przejął stery, oczywiście ktoś bardzo dobry, najlepsza prawa ręka ever!  
Hormony robią swoje i to nie żadne ciążowe bujdy. Z rozterkami borykam się cały czas. W mojej głowie panuje istny bal myśli. Stany od euforii po totalne zwątpienie. To normalne, ponoć po wszystkim przejdzie. 
Co się zmieniło od pierwszego tygodnia? Wszystko, dosłownie.
Pragnę zapamiętać ten czas i każdego dnia obiecuje sobie wykorzystać go jak najlepiej. Oczywiście planowanie czegokolwiek w ciąży nie należy do zadań najłatwiejszych, ale można chociaż próbować. 
Nie zawsze realizacja moich planów jest możliwa ze względu chociażby na zmieniające się samopoczucie.
Biorąc za przykład dzisiejszy dzień. Wstałam rano, nawet wyspana, bez bólu głowy. Miałam totalny przypływ energii. Zaczęło się od porządków w mieszkaniu, puściłam dwa prania, wyprowadziłam psa trzy razy, z czego Miki zaliczył jeden godzinny spacer, pojechałam na zakupy, ogólnie spędziłam fajny, produktywny dzień i nagle trach. Dopada mnie straszny ból żołądka, w ostatnim czasie to u mnie chleb powszedni. Byłam święcie przekonana, że nie zasiądę do pisania, ale jakoś się udało- może nie siedzę, bo piszę na wpółleżąc, ale najważniejsze, że brnę do końca.

Podsumowując na zwolnieniu jest mi cudownie i nie boję się tego napisać. W dobie Matek Polek pracujących na pełne etaty, do samego końca ciąży (czego oczywiście nie neguje) biegnących do domu gotować obiad, prać, prasować itp. przy czym wyglądających świetnie, realizujących swoje pasje. Ja dostałam żółtą kartkę od mojej GP, mogłam oczywiście odmówić i z własnej woli nie iść tak szybko na L4, ale w pewnym momencie uświadomiłam sobie co jest dla mnie tak naprawdę ważne w tym momencie.
Wiedziałam, że moja praca generuje we mnie zbyt duże pokłady stresu, że pracując w takiej branży nie będę mogła zadbać o swoje zdrowie, o Nasze zdrowie. Musiałam się przewartościować. 
Na początku czułam presje, bałam się, że dla kogoś mogę okazać się leniem, że tak naprawdę to tylko wyczekiwałam momentu, w którym będę mogła odpocząć i zająć się sobą.
Musiałam zmierzyć się z wewnętrznymi demonami tej chorej ambicji. 
Teraz czuje się wspaniale, mam czas dla siebie, maleństwa, które we mnie rośnie, bo przecież wszystko teraz robię z myślą o Nim. Dbam o siebie jak nigdy wcześniej. Jem tak jak nigdy wcześniej, czyli regularnie i zdrowo. Niczego sobie nie odmawiam, żadnych przyjemności. Chcę czuć się dobrze, wyglądać dobrze, bo zasługuje na to bardziej niż kiedykolwiek.
Przede mną nowa życiowa rola, a pierworodne dziecko beze mnie radzi sobie świetnie i świat się pod moją nieobecność nie zawalił.
Dziewczyny, kobiety tak na koniec. Są wśród Nas takie, które pracują przez całą ciąże i to bardzo podziwiam, są też takie, które ze zwolnienia lekarskiego skorzystają wcześniej niż ja,
Każda z Nas to indywidualny przypadek, więc apeluje do wszystkich. Nie oceniajmy siebie nawzajem, nie wydawajmy wyroków, bo każda z Nas to osobny scenariusz własnego filmu.
A presja jaką sobie wzajemnie nakręcamy jest okrutna i potrafi bardzo zdołować w tak wyjątkowo delikatnym dla kobiety czasie.

Ściskam.



1 komentarz:

  1. Hi there, just wanted to say, I liked this post.
    It was inspiring. Keep on posting!

    OdpowiedzUsuń