12 lutego 2011

WWA Part I


Do sprawy podeszłam z dużo większym dystansem niż wcześniej.
Chciałam oszczędzić sobie niepotrzebnych rozczarowań. W mojej głowie nie znalazłam miejsca dla żadnych, choćby najmniejszych wyobrażeń.

Cała akcja ,,wyjazd,, była po brzegi wypełniona stresem, napięciem opiewającym w lekkie uczucie lęku.
Nie ukryję, że przyparłam Ją do muru, ale wszystko odbywało się w granicach zdrowego rozsądku. Nie mogło Jej tam zabraknąć, w końcu towarzyszy mi w każdych ,,wiekopomnych,,chwilach których nie ukryję w moim życiu nie brakuje. Może dlatego, że każdy moment ma dla mnie monumentalne znaczenie.
Pożyczona walizka, prowiant, zdecydowanie za dużo fatałaszków i innych bibelotów przyprawiających mnie o ból głowy i ręki obciążonej ciągnięciem walizki uginającej się pod ciężarem jej zawartości.
Niezbyt pełny portfel, ściśnięty żołądek, odczuwanie dziwnie, nienaturalnego gorąca na zewnętrznym.
Autobus idealnie przystosowany do tzw. podróży długodystansowej prowadzony przez przeuroczych Panów Kierowców proponujących krokiety i kawę w środku nocy.
Tyły zajęte, kobieta zawinięta w śpiworowy kokon do złudzenia przypominająca zwłoki :)
Przesympatyczny kolega, który tak usilnie próbował nawiązać kontakt werbalny, niestety bezskutecznie.
Podziemne zejście, walka z automatem wydającym bilety, zakup jednorazowego kończący się fiaskiem. Odwieczny problem z bramkami.
Damn!
Zagubione za sprawą tak wczesnej pory.
Poszukiwanie Marymonckiej. Kroczenie iście ,,nadmorską,, promenadą w środku miasta.
Szybka kawa na bazie wody, na pobliskiej stacji benzynowej.
Wszystko zagryzione gorącym psem.
Wdrapujemy się na siódme piętro, wieżowiec straszący w tak dosadny sposób komunizmem.
Widna której sprawności technicznej nie jestem pewna do dnia dzisiejszego.
Wciąż widzę strach w Twoich oczach kiedy stanęła między piętrami.
Słyszę swój głupawy śmiech pojawiający się jak zwykle w najmniej odpowiednim momencie.
Mimo swojego natręctwa był przeuroczy.
To wszystko od kuchni wygląda zupełnie inaczej. ,,Kiedyś pewien ,,skurwysyński,, reżyser powiedział mi, że telewizja to ciągłe czekanie,,
I owszem, zgadza się.
Osiem godzin, mieszanina zimnego i gorącego powietrza, wdychanie relaksu, wydychanie stresu wszystko zapite białym winem.
Jest coś w tej charakterystycznej manierze warszawskiej społeczności. Wyczuwalne poczucie wyższości. Przywykłam do swojej prowincjonalności.
Dobrze mi z tym.
Odnalazłam się.
Ona tak wierna, niewzruszona. Przesiedziała ze mną tyle czasu mimo tego, że nie dostała identyfikatora.
Wejścia strzegł ten pseudo ochroniarz Obamy.
Na zapleczu Jacyków kroczący dumnie, przyodziany w swój wystawny, chabrowy kapelusz. Cerekwicka z tymi swoimi, wiecznie nadymanymi ustami rzekomo powiększonymi i spóźniony Pan Stahursky.
Śmietanka.
,,Jesteś Hot,, ten świetlny, oślepiający blask.
Kupa stresu.
Konkurencja - nie chcę się wypowiadać. Zaprzyjaźniłam się z dyplomacją.
Zmęczona i uświadomiona opuszczam gmach Studia Tęcza.
Wieje wiatr, oszołomiona tym wszystkim. Huczy mi w głowie.
W pamięci utkwił mi człowiek z tak bardzo radiowym głosem i przyjemną aparycją.
Tak kończy się pierwszy dzień w miejscu w którym ponoć spełniają się marzenia...


8 komentarzy:

  1. kocham fragment o prowincjonalności!

    OdpowiedzUsuń
  2. nie mam Vivy więc raczej nie obejrzę :-)
    ale dla mnie tam nie trzeba programu, żeby wiedzieć czy jesteś hot czy też nie ;)

    Buźka

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetna notka, powodzenia życzę :)

    OdpowiedzUsuń
  4. jejj , a kiedy będziesz na vivie ?: D

    OdpowiedzUsuń
  5. czyli dostałeś się w końcu czy nie? ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. dostałaś sie czy nie?

    OdpowiedzUsuń
  7. nie pytajcie :D
    napewno sie dowiecie w Part. II :)
    kocham czytac to jak piszesz .

    OdpowiedzUsuń
  8. jesteś genialną dziewczyną i bardzo mądrą . bardzo cię cenię , pozdrawiam i życzę sukcesów . trzymam kciuki sandroo <33 .

    OdpowiedzUsuń