14 czerwca 2017

Szczyt.

To historia pewnego uczucia, najprawdopodobniej zwanego potocznie miłością. 
Jestem na końcu świata, no dobrze może przesadziłam. W każdym razie jestem bardzo wysoko. 
Tyle osób mówiło mi: rzuć to, nie ma sensu, zero perspektyw. Nawet przez chwile nie zasugerowałam się tym co mówili- jedynie przytakiwałam dla świętego spokoju. 
Zawsze działam impulsywnie, aczkolwiek finalnie wszystkie moje poczynania są zaplanowane i przemyślane. W tym przypadku było inaczej. Z dnia na dzień podjęłam decyzje. Nie mogłam się wycofać. Już tyle razy się powstrzymywałam. Tym razem wszystkiego było już za dużo. 
Jeżeli wierzysz w coś tak mocno, to po prostu działasz. Nie ma innego wyjścia. Nie ma czasu na tworzenie listy argumentów "za" i "przeciw" 
Kiedy wiesz, że coś mogłaś zrobić inaczej, a przede wszystkim lepiej. Nie masz wyboru, musisz ratować sytuacje, nawet kiedy jest beznadziejnie beznadziejna 
Czułam wewnętrzna potrzebę zmierzenia się z samą sobą. Musiałam w jakiś symboliczny sposób odkupić swoje winy. Musiałam wejść. Podróż zaczęła się za kołkiem, a skończyła w obuwiu Foresta. 
Przeżywam to bardzo, bo to moje kolejne osiągniecie. Kolejna cegiełka dołożona do osobistego przekonania, które buduje przez całe życie, a brzmi ono jakże patetycznie : mogę wszystko. Nie ma żadnych ograniczeń, jedyne ograniczenia są w naszej głowie. To właśnie tam tworzą się największe rewelacje. Jako wyjątkowo uparta istota, która zawsze dąży do wyznaczonego celu, mam w życiu nieco trudniej. Nakręca się presja i w tym wszystkim ważne jest znalezienie złotego środka. W przeciwnym razie zwariujesz. 
Ja szalałam przez 4 miesiące, to było wewnętrzne wariactwo, z którym nie potrafiłam siebie poradzić. 
Znowu czuje spokój, ale na jak długo? Tego nie wiem... cieszę się chwilą, najlepszy scenariusz to 
ten, w którym ta chwila nigdy się nie kończy.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz